sobota, 6 października 2007

dawno słów już tu nie wklikałem, a przecież mama zawsze mówiła: konsekwencja, konsekwencja...no cóż, to jedna z tych lekcji w życiu , których nie skumałem, a pewno powinienem i byłoby łatwiej, milej, przyjemniej...ale pewno i nudniej, pewno słownictwa i czarnowidztwa, bym tak nie rozbudował, a tak oczy szeroko zamykam i kurcze ciemność widzę, ciemność plus światło trzymanej w ręku latarki, walące w podłogę zamiast do przodu...
...no metaforka, metaforką, ale czas powiedzieć coś konkretniejszego, bo każde słowo kosztuje chwilę pomyślunku, a jak ma się mały rozumek, to nie można go przegrzewać za bardzo...
ostatnie dni, to była lekcja angielskiego poczucia humoru, tego czarnego, najlepszego na czarną godzinę, jak węgiel na pewne problemy z okolic okrężnie ujmując żołądka....taka krótka lekcja ewolucji nastawienia, że jak wpierw po mordzie dostajesz to myślisz sobie, że to przeciągłe AUUUU, to właśnie twoja ostatnia myśl....a potem jest już lepiej, kolejny przyjęty cios w mordę, świadczy a) o tym, że ją ciągle masz jeszcze tę mordęb) że żyjesz, skoro ktoś jeszcze chce ci w nią przypieprzyć c) o tym, że za słabą trzymasz gardę ....w moim przypadku to nie jest akurat test wyboru, każda z odpowiedzi wygrywa kolację.
....wpierw - podobno powinno być najpierw, ale wydaje mi się, że bycie świadomie nieodpowiedzialnym użytkownikiem języka jest takim małym, acz satysfakcjonującym przestępstwem, że właściwie resocjalizację sobie daruję, (no chyba, że znowu resocjalizacja będzie miała 120 centymetrów w nogach) pomyślałem sobie, że to niemal koniec, że głowa zaraz mi się stoczy po schodach metra i wpadnie pod rozpędzony rosyjski wagon relacji kabaty-młociny, młociny-kabaty (jak to się mówi:na dwoje babka wróżyła), kiedy powiedziała, że niestety nie...tak wiem, każdy to przeżywał i nikomu nie było do śmiechu, więc po co robić teatr jednego aktora i odgrzewać w tym marnym monodramie kotlet (dziękuję Panie Premierze, bez Pana takich zdań by nie było, tak jak i kolejnego dnia, słońca, powietrza i rdzy pod amortyzatorem w moim rowerze), a jednak, a jednak robię i dodaję frytki z keczapem, bo dwa dni po tym usłyszałem te same słowa z innych ust...to nie rozwiązłość tylko brak spętanego pola decyzyjnego ( ja cię kręcę, jakie określenie, zacznę chyba robić karierę w poradnikach o życiu i śmierci i jajecznicy z rana...)...no i konsekwencją tego było przekonanie, że żyję, że to nawet śmieszne, że warte chwili opisu, że normalnie wyrazić należy podziw dla scenarzysty, który to pisał...3 dni/2 kosze ...skuteczność zobowiązuje, jeszcze nie do końca wiem do czego, ale szable w górę mości panowie!
....historia z morałem to to nie jest, wiem, ale ma swoje plusy, jeden z nich to taki, że wiem, że na rozstania nie ma co wybierać najfajniejszych lokali, a drugi to taki, że wreszcie coś napisałem....

Brak komentarzy: